Odnoszę wrażenie, że temat urządzeń transportu osobistego jest jak zmora, dręcząca urzędników Ministerstwa Infrastruktury. Pierwsze podejście do uregulowania tego obszaru podjęto już w 2016 roku. Ówczesne pomysły szybko upadły w ogniu krytyki. Wrzucenie do jednego worka całej rzeszy urządzeń o napędzie „mięśniowym” jak i elektrycznym spotkało się z zasłużoną, aczkolwiek nierzadko przesadzoną krytyką. Ponieważ był to czas, w którym hulajnogi na minuty nie były jeszcze w Polsce powszechne, nikt nie tęsknił za zmianą przepisów. Ani urzędnicy, ani rowerzyści, ani nieliczni wówczas użytkownicy UTO.
Rok 2019 przyniósł spore zmiany. Na chodniki polskich miast wyjechały współdzielone hulajnogi, które mimo wysokiej ceny podbiły serca wielu Polaków łatwością jazdy i wypożyczenia. Niestety, ta łatwość wynajmu i brak jakichkolwiek wymogów wobec kierującego (no, może poza posiadaniem karty kredytowej) poskutkowała tym, że wśród użytkowników hulajnóg na minuty trafili się tacy, którym zabrakło wyobraźni, szacunku dla innych i porządku publicznego. Te incydenty wystarczyły, by w mediach rozpętała się nagonka na użytkowników UTO. Wszystkich, jak leci.
Wróćmy jednak do normalnej większości. Wiele osób z tych, które doświadczyły zalet elektrycznej hulajnogi na minuty, przesiadło się na własną. Pomógł w tym duży wybór i spadek cen tych urządzeń. Popularną i lubianą Xiaomi M365 można kupić już poniżej 1400 złotych. Do przesiadki na własne UTO zachęcają też coraz większe problemy komunikacyjne miast – zakorkowane ulice czy awarie dręczące transport publiczny. Coraz więcej osób przesiada się też z rowerów, w tym również miejskich. Spektakularna porażka trójmiejskiego Mevo doprowadziła do tego, że stojaki rowerowe tego systemu służą dzisiaj prywatnym rowerom, a także… hulajnogom na minuty. W Krakowie firma BikeU wskazała wzrost popularności elektrycznych hulajnóg jako jedną z przyczyn wycofania się z obsługi Wavelo. Urządzenia transportu osobistego zyskują coraz szersze grono użytkowników i nie ma pojęcia o temacie ten, kto uzna to za chwilową modę czy hipsterski lans.
Rok 2019 i projekt UD564
W 2019 roku Ministerstwo Infrastruktury ponownie podjęło prace legislacyjne, mające uregulować zasady korzystania z UTO na drogach publicznych. Stało się to niejako pod presją nagłaśnianych przez media incydentów, jakie wydarzyły się z winy niefrasobliwych użytkowników hulajnóg na minuty. Reakcja mediów była wyolbrzymiona i histeryczna, pomogła jednak zmusić Ministerstwo do działania w obszarze, w którym – jak to zwykle bywa – prawo nie nadążało za życiem. W efekcie latem 2019 roku opublikowano projekt przepisów, który na jesieni trafił do konsultacji publicznych.
Mamy początek lutego 2020 roku. Kalendarzowa wiosna właściwie za pasem, ale w wielu rejonach Polski tak naprawdę nie doświadczyliśmy zimy. Wyjątkowo ciepła aura spowodowała, że wiele osób nie odstawiło hulajnogi czy kółka, lecz aktywnie na nich jeździ. Do pracy, szkoły, na zakupy czy zwyczajnie dla frajdy. Mało tego, pojawili się nowi użytkownicy. Tylko u mnie w pracy na przestrzeni ostatnich miesięcy trzy osoby przesiadły się z samochodu czy roweru na elektryczną hulajnogę. Gdy dzień stanie się dłuższy, słońce będzie coraz wyżej, a średnia dobowa temperatura przekroczy kilka stopni na plusie, możemy spodziewać się gwałtownego wzrostu ilości użytkowników UTO. Wypożyczalnie znowu rozstawią swoje hulajnogi, znowu media zaczną trąbić o elektrozabójcach rozjeżdżających pieszych na chodnikach.
Tymczasem wygląda na to, że Ministerstwo Infrastruktury kolejny już raz wraca do punktu wyjścia. 27 stycznia do wykazu prac legislacyjnych i programowych Rady Ministrów ponownie wpisany został projekt ustawy o zmianie ustawy – Prawo o ruchu drogowym oraz ustawy o elektromobilności i paliwach alternatywnych. Opis pozostał bez zmian, zmienił się jednak numer projektu (UD51) oraz przewidywany termin przyjęcia projektu przez Radę Ministrów (I-II kwartał 2020 r.). Oznacza to, że projekt o numerze UD564 nie będzie już procedowany, a nowe przepisy raczej nie wejdą w tym roku w życie.
UD51, czyli do trzech razy sztuka
Mamy więc już trzecie podejście do projektu przepisów regulujących zasady poruszania się UTO po drogach publicznych. W drugim podejściu autorzy projektu słusznie odeszli od koncepcji jednego worka, ograniczając się do urządzeń o napędzie elektrycznym. To był duży krok naprzód. Nadal jednak z treści projektu wynikał brak merytorycznej wiedzy na temat przedmiotu regulacji. W efekcie projekt z 2019 roku obarczony był wieloma błędami i zawierał szereg zbędnych ograniczeń, które zamiast sprzyjać rozwojowi UTO mogły skutecznie je zdelegalizować. Za przykłady niech posłużą ograniczenie masy własnej do 20 kg czy zakaz jazdy po drogach publicznych, na których obowiązuje ograniczenie powyżej 30 km/h. No ale od czego jest społeczeństwo? Ministrowie Adamczyk i Weber już na początku zaznaczyli, że liczą na uwagi ze strony społecznej i myślę, że nie przeliczyli się. Wpłynęło ponad 60 uwag wniesionych przez osoby fizyczne, co w opinii ekspertów wywołało niemałe zdziwienie. Mało który projekt spotykał się z podobnym zainteresowaniem ze strony obywateli.
Zostaje mieć więc nadzieję, że trzecie podejście będzie ostatnim. W dodatku, będzie uwzględniało uwagi zgłoszone w 2019 roku. Takie deklaracje płyną z ust Szymona Huptysia, rzecznika prasowego Ministerstwa Infrastruktury. Według jego słów główne założenia projektu mają pozostać niezmienione, natomiast zmian doczekały się szczegółowe regulacje. Rodzi to nadzieję na to, że treść projektu UD51 będzie uwzględniała uwagi zgłoszone przez stronę społeczną, w tym przez nas samych. Poza tym nie zapominajmy, że nowy proces legislacyjny oznacza powtórzenie konsultacji publicznych. Według rzecznika nie ma on trwać tak długo jak poprzedni, ale w mojej ocenie nie ma co liczyć na to, że przepisy wejdą w życie w tym roku.
Po pierwsze dlatego, że nie są to przepisy o znaczeniu politycznym. Nie mają także szczególnego charakteru, jak np. przepisy o korytarzu życia, których szybkie wprowadzenie w 2019 roku miało znaczenie dla bezpieczeństwa wakacyjnych podróży. Oznacza to, że nie ma żadnego powodu aby uruchamiać tzw. szybką ścieżkę legislacyjną. Zapewne tym razem ministerstwo postara się zwiększyć tempo pracy, ale pewnych terminów nie da się skrócić. Więcej, projektowane przepisy mają charakter tzw. przepisów technicznych w rozumieniu prawa Unii Europejskiej. O co w tym chodzi? Otóż jeśli projekty przepisów krajowych nakładają określone wymogi techniczne na produkty sprzedawane w UE (w naszym wypadku limit masy, prędkości itd.), to takie projekty podlegają obowiązkowej procedurze notyfikacji. Notyfikacja to trzy miesiące czekania na ewentualne uwagi Komisji Europejskiej. Mało tego – Komisja może zablokować projekt nawet na 18 miesięcy, jeśli na szczeblu unijnym prowadzi się prace nad harmonizacją przepisów o podobnym zakresie stosowania. Kolejnym elementem jest krytykowany w poprzednim projekcie, sześciomiesięczny okres na dostosowanie posiadanych urządzeń do nowych wymogów. Jest więc prawdopodobne, że ten okres przejściowy zostanie wydłużony.
Zostaje nam więc czekać na treść projektu, który za jakiś czas opublikowany zostanie na stronach Rządowego Centrum Legislacji. Będę Was o wszystkim informował na bieżąco, podobnie jak to było w zeszłym roku. Obiecuję, że nic Was nie ominie. A póki co korzystajmy ze sprzyjającej aury i… jeźdźijmy! Róbmy to bezpiecznie i odpowiedzialnie, niech nasze zachowanie na drodze będzie kontrastem dla medialnych relacji, które już niedługo znowu pojawiać się będą na łamach gazet, na antenach radia czy w internetowych portalach informacyjnych.