Zaczęło się tak, jak to zwykle w takich wypadkach bywa – od rzuconego przypadkiem pomysłu. I jak zwykle w takich wypadkach bywa, ziarno takie szybko wrasta swoimi korzeniami w umysły ludzi, którzy postanawiają ów pomysł wprowadzić w życie. Tak się zaczynają wielkie przygody. W tym wypadku tym pomysłem było przejechać z Zielonej Góry do Warszawy „na raz”. A że trasa miała mieć długość ponad 450 kilometrów? Drobnostka.
Czterech Pancernych i Syrenka
Było ich czterech. Wszystkiemu winny Paweł, który rzuconym mimochodem pomysłem zagrzał głowy pozostałych trzech – Damiana, Dawida i Łukasza. Mimo, że wszyscy byli bardzo doświadczonymi użytkownikami elektrycznych monocykli, projekt w postaci tak długiej trasy był dla nich nie lada wyzwaniem. Przejechanie jednym ciągiem pół tysiąca kilometrów to olbrzymie wyzwanie pod wieloma względami. Trzeba zaplanować optymalny przebieg trasy. Trzeba wyliczyć szacowane zużycie energii i dobrać optymalną prędkość jazdy, aby następnie wytypować najbardziej dogodne miejsca do ładowania kół. Dobór niezbędnego na trasie ekwipunku to kolejne wyzwanie. Zabranie zbędnych rzeczy oznacza niepotrzebne obciążenie w plecaku, pominięcie czegoś może okazać się dotkliwym problemem w najmniej odpowiednim momencie trasy. Nie bez znaczenia ma nawet wybór momentu wyjazdu. Na samym końcu spojrzenie w prognozę pogody może sprawić, że cały plan trzeba będzie w pośpiechu przerabiać… Kto nigdy nie jeździł w dalekie trasy, ten nie jest w stanie w pełni pojąć skali przedsięwzięcia. Tym bardziej należy się uznanie czwórce dzielnych kolegów, którzy potrafili stawić czoła wyzwaniu i osiągnąć wielki sukces!
Wyjechali 16 czerwca 2022 r. przed godziną dziewiętnastą, by pod pomnikiem warszawskiej Syrenki zameldować się przed dwudziestą trzecią dnia następnego, przejechawszy 470 kilometrów. To jednak nie był jeszcze finał wyprawy. Nakręceni sukcesem, nie byli zadowoleni z „czwórki z przodu” licznika kilometrów i postanowili „dokręcić” do pół tysiąca kilometrów. W efekcie Łukasz trafił na pierwsze miejsce w rankingu „Podróżnika” serwisu EUC World, z wynikiem 510 kilometrów za ostatnie dni. W chwili gdy piszę te słowa, Łukasz nadal widnieje
Miałem przyjemność uczestniczyć w procesie planowania ich przedsięwzięcia, służąc im swoim doświadczeniem i radą. I muszę przyznać, że sprawiło mi to nie mniejszą przyjemność niż planowanie własnych tras. A już na pewno pod pewnymi względami było to nawet bardziej emocjonujące niż planowanie kolejnej, samotnej wyprawy po Polsce. Dzięki „Czterem Pancernym” mogłem znowu poczuć się tak, jak czułem się w 2018, rozpoczynając planowanie mojej pierwszej wyprawy z północy na południe Polski. Dzisiaj taka wyprawa byłaby dla mnie po prostu kolejną przejażdżką przez Polskę – przyjemną, relaksującą, ale nie będącą żadnym wyzwaniem i nie wywołującą żadnych szczególnych emocji. Wtedy jednak wszystko było dla mnie nowością i przez pół roku spinałem ze sobą kolejne fragmenty układanki jaką była organizacja wyprawy, niecierpliwie czekając dnia w którym wyruszę spod gdańskiego Neptuna ku granicy ze Słowacją w Sromowcach Wyżnych. Dlatego mogę powiedzieć, że doskonale wiem co czuli koledzy planując, a później pokonując trasę z Zielonej Góry do Warszawy. I są to emocje, których żadne słowo nie opisze w pełni! To po prostu trzeba przeżyć.
Gdy Łukasz zaprosił mnie do dołączenia do grupy organizacyjnej ich wspólnej wyprawy, wróciły emocje jakie przeżywałem cztery lata wcześniej. Tym razem nie chodziło o mój sukces, ale o powodzenie wyprawy kolegów, którzy – tak jak ja – zasmakowali w dalekich podróżach na „elektrycznym kółku”. I dzisiaj mogę cieszyć się tym, że dopięli swego. O szczegółach całej wyprawy przeczytacie w artykule, który Łukasz opublikował na swoim blogu „Więckowym okiem”. Lektura obowiązkowa!
Czytaj więcej na blogu „Więckowym okiem”: Czterej Pancerni i Syrenka – 500 km w jeden dzień na jednym kole
Pamięci Jareckiego
Tu warto przypomnieć samotny wyczyn innego kolegi, którego nie ma już niestety wśród nas, ale o którym wielu z nas nadal pamięta. Mowa o Jarku Łabędzkim, który 11 czerwca 2021 r., chwilę po godzinie trzeciej rano wyruszył z Warszawy do Krakowa, by jeszcze tego samego dnia przed godziną dwudziestą trzecią zameldować się u celu wyprawy, pozostawiając za sobą 320 kilometrów przejechanej trasy. Wtedy Jarek także jechał na monocyklu Veteran Sherman, a celem jego podróży również był zlot pasjonatów elektrycznych monocykli. I przez ponad rok wyczyn Jarka był rekordem Polski pod względem dystansu pojedynczej trasy.
Dzisiaj jego rekord został pobity przez „Czterech pancernych”, ale Jarek nadal pozostanie w naszej pamięci i nadal będzie jednym z tych, którzy zachęcali innych do wyruszenia w nieznane, na jednym kole elektrycznego monocykla.
Jarek „Jarecki” Łabędzki – takiego go będziemy pamiętać!